24 wrz 2017

Konwalia Majowa



Witajcie,

Blog jest jeszcze w rozsypce i poszczególne linki są w budowie, ale stwierdziłam, że nie ma sensu dłużej zwlekać. Zanim zaczniecie czytać miniaturę, pragnę o niej powiedzieć kilka słów. Po pierwsze, i najważniejsze, miała ona powstać na potrzeby konkursu zorganizowanego na Dramione PL, jednak nie udało mi się dostarczyć jej na czas,przez zwykłe lenistwo, ot co. Autorką zestawu jest Wanilijowa, kochana bardzo Ci dziękuję za pozwolenie wstawienia jej. Słowa kluczowe to: konwalia majowa oraz letni deszcz, a także obrazek zamieszczony poniżej. Po drugie, tekst ten jest dla mnie bardzo ważny, bo jest on wstawiony po bardzo długim czasie nieobecności tutaj, i mówiąc szczerze, stresuję się niezmiernie. Postawiłam tutaj na prostotę i lekkość. Mam nadzieję, że mi się to udało. Zapraszam do czytania i komentowania.

Całusy i do spisania,
Snovi




Tytuł: Konwalia Majowa
Autor: Snovi
Fandom: Harry Potter
Pairing: Draco/Hermione [Draco/Hermiona, Draco Malfoy/Hermiona Granger, Dramione]
Ostrzeżenia: Brak
Status: Miniatura
Beta: Katja (kochana i niezastąpiona ♥)


~~

„Któregoś dnia obudzisz się o jedenastej trzydzieści w niedzielę obok miłości swojego życia, zrobisz kawę, naleśniki i wszystko będzie dobrze.” – H.G.

– Co za bzdury! – parsknął Malfoy, odkładając czytaną przez siebie gazetę na stolik. Kolejny dzień zaczął od tego samego. Biuro, kawa i gazeta. I nadal twierdził, iż idiotą był ten, kto zgodził się na anonimowy kącik poetycki w Proroku Codziennym. Mimo że minął zaledwie rok, od czasu Wielkiej Bitwy, nic nie pozostało takim samym, jakim było przed laty. Śmierciożercy zostali zamknięci w Azkabanie, Hogwart oficjalnie odbudowano, nowym ministrem magii stał się szanowany powszechnie Kingsley Shacklebolt. Zapanował spokój. I nawet on – wielki Draco Malfoy, syn śmierciożercy – nie siał już takiego postrachu jak wcześniej. Ludzie zaczęli go akceptować, miejscami nawet szanować.  I to za sprawą jednego wstawiennictwa, jednego nazwiska – Granger – na rozprawie przed Wizengamotem.

Minęło dokładnie trzysta sześćdziesiąt pięć dni, odkąd czarodzieje wygrali z czarną magią i samym Voldemortem. I to dziś odbywał się bal – zwycięzców i poległych, życia i śmierci.  Na magicznym kalendarzu podskakiwała, oznaczona na czerwono, data 2 maja 1999 rok. To był zarazem najsmutniejszy, jak i najszczęśliwszy dzień w życiu każdego czarodzieja – nieważne czy młodego, czy starszego.  Dziś przejdzie do historii wojna, a w szkołach, i nie tylko tam, będą tego uczyć i wspominać z dumą i chlubą, wymieszaną z nutą melancholii. A zło? Zło ma zakaz na pojawianie się w świecie czarodziejów. Na wieki. Na zawsze.
~~

Czarna sukienka okalała jej drobne ciało.  Owa kreacja miała delikatny dekolt w serce.  Do linii bioder była przylegająca, a później puszczona luźno, z wycięciem na jedną nogę. Na szyi kobiety wisiał naszyjnik z pereł, a jej włosy uplecione były w misternego koka, z którego wypadało kilka pasm. Ponownie, zupełnie nieświadomie, skradnie serca wielu mężczyzn. Zupełnie jak wtedy – na balu w czwartej klasie.
~~

Spojrzał w lustro. Jak zwykle przywitał go cyniczny uśmiech na bladej twarzy. Platynowe włosy pozostawione były w nieładzie, a na jego ciele prezentowała się idealnie skrojona szata wyjściowa. Na palcu zaś błyszczał, srebrem i szmaragdem, sygnet rodowy z literą M. Wybitnie. Czysta perfekcja. Zdecydowanie był gotowy. Ale na co? Co przygotowało dla niego życie?

~~

Hogwart tego wieczoru był piękniejszy niż zwykle. Wokół jego murów latały zaczarowane lampiony, dając tajemniczą poświatę. Dzikie pnącza, wymieszane z białymi różami, o które zadbali Neville wraz z profesor Sprout, zdobiły teraz wszystkie wieże: od astronomicznej aż po zachodnią. Dziedziniec udekorowany został przeróżnymi kwiatami, a do głównych wrót wchodziło się po czarnym dywanie, który, jak cała reszta, oświetlony pozostawał magicznym świecami.  Przed wejściem kręcili się już reporterzy. Hermiona Granger właśnie teleportowała się w wyznaczone do tego miejsce, tuż obok zamku, i stanęła przed dywanem, przełykając ze zdenerwowania ślinę. Nigdy nie lubiła być w centrum uwagi. Ścisnęła mocniej torebkę, sprawdziła, czy szal na ramionach leżał dobrze, i zrobiła krok w przód, tym samym zwracając na siebie uwagę fotografów. Od razu błysnęły flesze, przez co zachwiała się, zupełnie zaskoczona. Ktoś delikatnie pchnął ją do przodu i gdy odzyskała równowagę, ochraniając się tym samym przed widowiskowym wywróceniem się, nieco pewniej postawiła kolejny krok i kolejny, by w końcu zniknąć za drzwiami Hogwartu, gdzie te wstrętne hieny wejścia nie miały – a przynajmniej żywiła taką nadzieję. Dopiero gdy wrota zatrzasnęły się z hukiem, obróciła się w kierunku wybawcy i… zamarła.

– Dziękuję, Malfoy – odparła miękko i zaraz zniknęła z pola widzenia młodego arystokraty.

Na jego ustach malował się uśmiech.
~~

O ile Hogwart prezentował się z zewnątrz pięknie, o tyle w środku był on zupełnie nie do poznania. W jednej chwili Hermiona zrozumiała, dlaczego remont zamku przeciągnął się aż do niespełna roku. Zarówno ściany, jak i podłoga pozostały takie same jak przedtem, jednak na korytarzach zrobiło się przytulniej. Gdzieniegdzie porozstawiane były kwiaty, obrazy rozświetlone zostały przymocowanymi do nich świecami, a kremowe, niebrudzące się materiały zastąpiły ciemne obskurne dywany. W niektórych rogach stały miękkie pufy w kolorach domów,  które swym wyglądem wprost zachęcały do siedzenia na nich przez godziny, a nad nimi, na murach, przymocowane były gramofony, które, za pomocą krótkiego zaklęcia, zmieniały piosenkę w zależności od widzimisię czarodzieja, oczywiście, muzyka dotyczyła tylko magicznego świata. Kto by pomyślał, że zajdą tu takie zmiany? – przeszło jej przez myśl.

            Gdy weszła do Wielkiej Sali, zakryła usta dłonią. Czy była to oznaka szoku? Zdecydowanie. Ceglane, niegdyś rudawe ściany były teraz białe, podłoga zaś została zrobiona z szarego kamienia. Sufit imitował ciemne, gwieździste niebo, a witraże w wielkich oknach miały godła poszczególnych domów. Tam, gdzie swego czasu stał stół nauczycielski, teraz rozstawiony został długi na szerokość sali bar, którego już obsługiwali barmani. Po lewej stronie całego pomieszczenia była niewielka scena, przed którą ciągnął się sporych rozmiarów parkiet. Stoliki natomiast, przyozdobione fantazyjnie, rozstawione zostały po najróżniejszych kątach sali.

– Hermiona Granger, patrzcie, to Hermiona Granger! – zawołał podekscytowany głos, na co parsknęła śmiechem.

– Harry Potter, wybraniec, jejku! Mogę prosić o autograf?! – zironizowała wypowiedź przyjaciela i zaraz utonęła w jego niedźwiedzim uścisku.

Czy to nie było piękne? Fakt, że miała go przy swoim boku, w każdym momencie życia? Przeszli razem przez piekło. Wojna ich nie oszczędziła, a i czas pozostawił na ich ciałach swój znak.  Mieli już po dwadzieścia lat, nie po jedenaście, i nadal wytrwale wspierali się – niczym rodzeństwo.

– Gdzie masz Ginny? – Hermiona rozejrzała się po sali w poszukiwaniu wspomnianej kobiety.

– Z Ronem i jego towarzyszką.

Hermiona spięła się lekko na dźwięk tego imienia. Nie miała z nim kontaktu przez ostatni rok, gdy zostawił ją pośród ruin i ot tak zniknął, racząc ją z marnymi słowami: „Jesteś zbyt szczęśliwą częścią mojego życia, byś teraz mogła w nim istnieć. Przykro mi, Hermiono” Z początku kompletnie nie wierzyła w to, co powiedział. A potem zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, że odtrącił ją, bo nie potrafił powiedzieć jej w twarz, że przeżywa żałobę. A ona nie przeżywała? Nie cierpiała z powodu utraty tylu przyjaciół? Tylu bliskich jej osób? Razem mieli szanse to przetrwać, osobno… Znów pokiwała głową, chcąc wyzbyć się niepotrzebnych obrazów w jej głowie, i zerknęła na Harry’ego, tym samym pogrążając się z nim w rozmowie i czekając na przemówienie samej dyrektorki, Minerwy McGonagall.

~~

– Zebraliśmy się w dzisiejszym dniu dokładnie rok po Wielkiej Bitwie – rozbrzmiał głos kobiety, stojącej na piedestale do jej krtani przyłożona była różdżka. – Nie będę mówić wiele, bo słowa nigdy w pełni nie oddadzą tego, jak wdzięczne jest każde z nas za to, że świat w którym żyjemy, dziś może cieszyć się wolnością. Niemniej jednak, wśród nas powinny być teraz osoby również poległe. Nasi bracia i siostry. Wspaniali czarodzieje, ludzie i przyjaciele. Nie ma ich tu z nami, już nigdy nie ujrzymy ich roześmianych twarzy, nie usłyszymy o ich przygodach, ale mogłam zrobić jedno, wykorzystując moją obecną posadę i … – zawiesiła na moment swój głos, oglądając zapłakane twarze i ponownie zaczęła mówić – jako nowa dyrektorka postanowiłam uczcić ich pamięć w sposób najpiękniejszy, jaki tylko przyszedł mi do głowy. – Na sali panowała cisza, której nie śmiał zaburzyć nikt. – W Londynie otworzone zostanie wkrótce muzuem imienia Albusa Persiwala Wulfryka Briana Dumbledore’a i tam też pozostawione są zdjęcia zmarłych, wszelkie wspomnienia, jakie mury tego zamku, i nie tylko, pamiętają za czasu ich życia, za czasów wojny... Wspomniany obiekt będzie miał swoje miejsce w magicznej części Londynu, tuż nad Muzeum Quidditcha.

Na sali rozległy się gromkie brawa, na które Minerva zareagowała skinieniem głowy. W jej oczach, tak jak w tęczówkach zebranych, błyszczały łzy. Albus był jej najlepszym przyjacielem. Severus mimo bycia największą konkurencją pozostawał oddanym druhem. Nie każdy jednak to dostrzegał. Jej polegli uczniowie… Tęskniła za każdym z osobna. Uniosła dłoń, gestem chcąc uciszyć tłum.

– Niemniej jednak nie tylko o tym chciałam mówić.  – Zaczęła znów swym spokojnym tonem, w którym to dało się słyszeć wzruszenie. – Przez niemal rok trójka bardzo odważnych czarodziei narażała swoje życie, abyśmy dziś mogli tu stać. Po wojnie. Po pokonaniu Voldemorta i jego poddanych. Szczęśliwi, choć pełni rozpaczy. Wciąż w żałobie.  Podziękowania należą się trójce oddanych sobie przyjaciół, których to przyjaźń zaczęła się wraz z historią z trollem w łazience…

Hermiona załkała cicho, zakrywając usta dłonią.  Ostrożnie, by nie zwrócić na siebie jeszcze większej uwagi, wycofała się do wyjścia, a potem jej kroki automatycznie skierowały się na błonia. Magiczne lampiony i tu oświetlały nawet najciemniejsze zakamarki. Ścieżka nad jezioro została oznaczona białym kamieniami. Stanęła u jej szczytu, ściągnęła ze stóp buty na obcasach i  zbiegła po niej, czując, jak łzy powoli zamazując widoczność. Nie potrafiła opanować szlochu, który zawładnął jej ciałem. Ona wcale nie chciała być bohaterką, wcale nie chciała, by wszystkie te osoby zmarły, ona była przecież szlamą, nie powinna nawet tu być, a teraz, po tym wszystkim... Ludzie, przez tyle cierpienia, przez przelaną krew i śmierć niewinnych osób, uważają ją za kogoś wspaniałego. Dopiero teraz zdali sobie sprawę, że może mugole wcale nie są tacy źli.  Nie radziła sobie z ciężarem, jaki spadł na nią po tym wszystkim. Upadła na piasek, niecałe dwa metry od wody. Oparła się o pień drzewa, buty rzucając gdzieś w bok, i schowała twarz w dłoniach, drżąc z emocji.

Usłyszała kroki. Z początku wydawały jej się dalekie, a później coraz to bliższe i bliższe. Nadgarstkiem wytarła spływające po jej policzkach łzy i jednym ruchem różdżki poprawiła swój makijaż, nie chcąc narażać się na pośmiewisko, gdyby okazało się, że był to kolejny namolny fotograf.

– Granger? – usłyszała cichy głos, który z reguły przesiąknięty był ironią. Właśnie… Z reguły.

– Malfoy… Czego chcesz? – spytała gorzko, unosząc podbródek w jego stronę.

– Pogadać?

Zaskoczona parsknęła śmiechem, a potem poklepała miejsce obok siebie. Dlaczego to zrobiła!? Zabrała dłoń z zimnego piachu i objęła swe ramiona, głowę opierając o zgięte kolana. Po tym wszystkim, przez co razem przeszli, chyba zasługiwali na rozmowę.

– Przyszedłeś się ze mnie ponabijać, Malfoy?

– Zmieniłem się, Granger – warknął, zaraz dodając: – jeżeli musisz już wiedzieć. I nie, nie przyszedłem się ponabijać. Nie mogę słuchać tego, jakimi wspaniałym bohaterami jesteście – zironizował i, ku jej zdziwieniu, usiadł obok.

Zadrżała. To przez zimno? Czy jego obecność?

– Każdy poniósł straty, Granger – kontynuował, a ona zaintrygowana zerknęła w jego stronę. – No nie patrz tak na mnie. Nawet osoby z tej drugiej, czarnej strony, straciły kogoś bliskiego. Was traktują jak bohaterów, mnie ignorują, nie potrafiąc nawet zadać pytania: „Jak to było Malfoy? Dlaczego byłeś po złej stronie?”. Ludzie są pazerni na dobro, Granger. Skreślają ludzi, nie znając ich historii. Powiedz mi, jak się czujesz. Taka  szl… – Hermiona spięła się, zaciskając dłonie w pięści – taki czarodziej jak ty, pochodzący z mugolskiej rodziny, który nagle jest dostrzegany jako coś wspaniałego. A wcześniej byliście skreślani jak leci. W tej chwili Ministerstwo zastanawia się nad ujawnieniem magii na całym świecie.

Zaniemówiła.

– Malfoy… Dobrze się czujesz? – zerknęła na niego z powątpieniem. – Mówisz do twojego odwiecznego wroga.

– Granger. – Odwrócił się w jej stronę, patrząc na nią takim spojrzeniem, że ciężko było jej odwrócić wzrok. – Uratowałaś mi życie przed Wizengamotem, dzięki twoim zeznaniom nie siedzę teraz w Azkabanie. Myślisz, że mogę ci po tym wszystkim, tak po prostu, ubliżać? Będę ci dłużny do końca życia. Malfoyowie zawsze spłacają swoje długi – mówił to, będąc tak śmiertelnie poważnym, że aż ciężko było zwątpić w jego słowa.

Chciała coś powiedzieć. Cokolwiek. Byleby miało to ręce i nogi.

– Nie musisz spłacać swojego długu. Po prostu obiecaj mi, że już nigdy nie nazwiesz nikogo szlamą.

Spojrzał na nią zaskoczony, ale skinął głową.

– Zgoda.

Zerknęła na niego, tym razem uśmiechając się lekko – ale szczerze. On zrobił to samo, a potem przybliżył się do niej. Wciągnęła powietrze, jego twarz była tak blisko, jak jeszcze nigdy. Zadrżała. A potem on odsunął się od niej, zostawiając między ich ramionami niewielką odległość. W dłoni trzymał kwiat.

– Majowa konwalia? – spytała zaskoczona.

Przytaknął.

– Symbolizuje delikatność i nieśmiałość – wytłumaczył jej, a następnie wpiął ją w kok brunetki. – Pasuje do ciebie idealnie.

Uśmiechnęła się. Czyżby pierwsze mosty zostały spalone?

~~

Poruszyli prawdopodobnie wszystko i wszystkich, gdy weszli do Wielkiej Sali razem – ramię w  ramię, uśmiechnięci. W ich stronę, niemalże od razu, podleciało stado zaczarowanych aparatów. Hermiona nie wiedziała co zrobić, ale on ułatwił jej sprawę. Po prostu objął jej talię,  uśmiechnął się i czekał. A gdy fleszom dobiegło końca, zaprowadził ją na środek sali – i zatańczyli. Szepty zazdrości szerzyły się po sali aż do samego świtu. Gdzieś w tłumie dało się słyszeć dźwięk tłuczonego szkła.

~~

Od czasu balu nie potrafił wyzbyć się zapachu konwalii. Konwalii majowej.

~~

Nie wybaczyła mu od razu.  To, że rozmawiali, nadal o niczym nie świadczyło. I nawet fakt, że dostała kazanie od Harry’ego, że cały świat teraz modyfikował ich zdjęcia i szeptał o ich potajemnym romansie, nie sprawił, że patrzyła krzywo na nowy początek ich znajomości. Tamtej nocy nad jeziorem coś się zmieniło.

~~

Był koniec sierpnia. Od balu minęły trzy miesiące i, jak do tej pory, nie rozmawiali ze sobą. Nawet nie skomentowali publicznie tej całej sprawy ze zdjęciami z balu, w sumie to nie mieli nawet o czym rozmawiać. To było tylko zwykłe pojednanie.  Początek znajomości bez wrogości.
Pokątna chyba nigdy nie była tak pełna ludzi, jak tego dnia. Od czasu wojny sklepy ponownie odżyły, handel się wzmógł, ludzie przestali się bać wychodzić na zewnątrz…
 Przechadzała się właśnie ulicą, sprawdzając na liście, co jeszcze powinna kupić na ostatni rok do szkoły. Skoro dostała szansę na skończenie Hogwartu, to byłaby głupia, odmawiając. I tak oto miała już kupione podręczniki, kociołki, składniki. Na liście zostały jej nowa szata, suknia balowa i zwierzę. Krzywołap…  – pomyślała smutno.

– Gragner! – usłyszała z sobą wołanie. Przystanęła i obróciła się w kierunku głosu, uśmiechając się przy tym lekko.  – A więc znów się spotykamy!

– To prawda – przytaknęła, przyciskając torebkę do klatki piersiowej. W dłoni miał taką samą kartkę jak ona, a więc on też? – Nie sądziłam, że wrócisz do Hogwartu. Harry i Ron zrezygnowali z propozycji zaliczenia ostatniego roku. 

– Och, Granger, Granger. Byłemu śmierciożercy nie przysługuje praca za uratowanie świata, wiesz? – stwierdził ironicznie.

– No tak. To ma sens – przytaknęła i uśmiechnęła się lekko.

– Masz ochotę… Zrobić zakupy razem? – zasugerował.

Przytaknęła. Bo co miała do stracenia?

            Z reguły zakupy z Harrym i Ronem wyglądały tak, że oni szli do sklepu z akcesoriami do Quiddticha, a ona załatwiała resztę. Cóż. Z Malfoyem były one czymś zupełnie innym. Najpierw pomógł jej wybrać sukienkę na bal – nie krzywiąc się przy tym ani razu – potem poszli po nowe szaty. Rozmawiali i śmiali się, niemal jak starzy dobrzy kumple, więc gdy na liście Malfoya zostało tylko odwiedzenie Księgarni Esy i Floresy, a u niej kupno zwierzaka, mężczyzna wpadł na pomysł.

           – Słuchaj… Muszę jeszcze skoczyć do Grinogtta, a zamykają za kwadrans. Mogłabyś załatwić mi te książki? Spotkalibyśmy się pod Centrum Handlowym Eeylopa za dwadzieścia minut?

            – Jasne.

            Skolekcjonowanie książek zajęło jej więcej czasu, niż się spodziewała. Okazało się, że „Eliksiry dla Zaawansowanych Tom VII”, zostały już wyprzedane i kasjerka musiała ściągnąć nowe. Kocham magię – pomyślała Hermiona, wychodząc z torbą pełną woluminów w dłoni.  Była tak zamyślona, że nie zauważyła, jak zza zakrętu wychodzi mężczyzna. Pisnęła przerażona, wpadając w jego objęcia.

            – Oj, Granger. Aż tak na mnie lecisz?

            – Malfoy – zaśmiała się – na ciebie zawsze!

            Spojrzał na nią rozbawiony.

            – A tak serio, to spóźniłaś się dziesięć minut. To niepodobne do takiej pani porządnickiej jak ty – wytknął jej.

            – A chciałeś mieć wszystkie książki?

            –  No tak. Tym razem wygrałaś – westchnął poirytowany.

            Zerknęła na niego. W dłoni miał małe pudełko z  dziurkami, z którego dobiegały ciche piski. Malfoy odesłał siatkę z książkami, którą trzymała w dłoni, i wręczył jej kartonik, uchylając wieczko. Jej oczom ukazała się biała, włochata kulka o szarych oczach, która, widząc ją, miauknęła żałośnie – jakby żaląc się na mężczyznę.

            – To kot – stwierdziła mało inteligentnie.

        – Dziesięć punktów dla Gryffindoru! – klasnął w dłonie Malfoy, uśmiechając się przy tym cynicznie.

            Poczuła, jak na jej policzek spada pierwsza kropla deszczu.

            – Malfoy, dlaczego kupiłeś mi kota?

            I kolejna. Kap, kap, kap.  Cholerny letni deszcz.

        – To dziewczynka. Pomyślałem, że może nazwałabyś ją Konwalia? – zasugerował i pogłaskał palcem wskazującym łepek zwierzęcia.

            – Konwalia?

            Skinął głową, uśmiechając się lekko.  Powtórzyła jego gest.  Konwalia – pomyślała. 

            – Dlaczego?

            – Przepraszam Granger…  – Cichy szept przedarł się przez deszcz.

– Za co? – Serce zabiło jej mocniej.

– Za wszystko, co ci zrobiłem, co  powiedziałem, a nawet pomyślałem. Za każdą szlamę, za każdą twoją łzę.

– Malfoy…  – Uśmiechnęła się lekko, zamykając pudełko z kotem. Stuknęła w nie różdżką, odsyłając kota bezpiecznie do domu.  – Nie wiem, czy mogę…

– Hermiono – wyszeptał, podchodząc bliżej o krok.

Był już cały mokry od letniego deszczu. Ludzie w popłochu uciekali, chowali się w lokalach i sklepach. A oni stali na środku Pokątnej, patrząc sobie w oczy. Zrobić to czy nie? Zrobić? Nie zrobić? Zrobić? Nachylił się nad jej twarzą.

– Wybacz mi – powtórzył, niemalże błagalnie. Jego szare tęczówki napotkały jej, czekoladowe.  – Hermiono...

– Nie muszę. – Pokiwała głową. – Już dawno to zrobiłam. – Przygryzła swą dolną wargę.

Uśmiechnął się. Ona też to zrobiła. Chwyciła jego dłoń, prawie że drżąc z emocji.

– Już nie jesteś ze wszystkim sam…  – Uśmiechnęła się lekko. – Draco…

~~

             To śmieszne, jak czas i zwykła rozmowa potrafią zmienić człowieka.  Nikt nie rozumiał, dlaczego mu wybaczyła, czemu  się z nim spotykała i śmiała.  Chwile spędzone z nim w Hogwarcie nauczyły ją bowiem, że każdy człowiek może się zmienić.  A miłość, jaką nią obdarował, była niepowtarzalna. I wszyscy mogli to zobaczyć, gdy wyszli z namiotu weselnego, na letni deszcz… Ona z bukiecikiem konwalii majowych w dłoni, odziana w białą ślubną suknię, a on w czarnym garniturze, z tym samym kwiatkiem w kieszonce i śnieżnym kotem pod pachą... I tańczyli tak w trójkę wśród kropel deszczu, ku niezadowoleniu zwierzaka, wywołując tym samym radość gości, a  chwilę później ich okrzyki zadowolenia, gdy usta nowożeńców złączyły się w lekkim pocałunku, wieńcząc ich pierwszy taniec.

~~


„Któregoś niedzielnego dnia, faktycznie, obudziłem się o jedenastej trzydzieści, tuż obok miłości mojego życia. Zrobiłem kawę, naleśniki i cholera… Wszystko jest i wiem, że będzie dobrze.” – D.M.





Dedykuję tę miniaturę mojej odwiecznej fance, Dajana, wiem, że to czytasz. Dziękuję. 



4 komentarze:

  1. To jest CUDOWNE! <3 Naprawdę nie mam pojęcia jak ludziom udaje się w tak krótkim tekście zmieścić tak piękną historię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, nawet nie wiesz jak wiele dla mnie znaczy słowo czytelnika. :) Starałam się jak mogłam.:)

      Usuń